niedziela, 25 maja 2014

53

Niechętnie po nieprzespanej nocy wstałam z łóżka. Weszłam do łazienki. Wrzuciłam czarne ubrania z kosza do pralki i ustawiłam ją, aby wyprała nasze ciuchy. Wzięłam szybki prysznic. Na suche ciało ubrałam granatową bluzkę z 3/4 rękawem i białe szorty. Wytarłam dokładnie włosy i pozostawiłam je wilgotne i nie rozczesane. Umyłam zęby i zeszłam na dół. Za bardzo nie wiedziałam co gdzie się znajduje w kuchni, ale postanowiłam trochę poszperać. Znalazłam ulubioną herbatę Lou, cukier, talerze i patelnię. Reszta potrzebnych mi produktów znajdowała się w lodówce lub na wierzchu. Usmażyłam na szybko jajecznicę. Rozłożyłam porcję na dwa talerzyki. Do tego zrobiłam tosty i herbatę. Wszystko ładnie ułożyłam na stole. Poszłam do ogródka po szczypiorek i trochę kwiatków. Zerwałam potrzebny mi szczypiorek i kilka żółtych i fioletowych kwiatków. Wróciłam do domu i wstawiłam kolorowe roślinki w mały, biały wazonik. Postawiłam ozdobę na stole. Umyłam szczypior i dodałam go trochę do śniadania. Nim się obejrzałam Tommo stał oparty o ościeżnicę. Uśmiechnęłam się do niego i podeszłam składając mu całusa na ustach. Szczerze mówiąc czułam się lepiej, gdy miałam coś do roboty. W taki sposób choć na chwilkę mogłam oderwać się od myśli o naszym dziecku.
- Na co się tak gapisz?- spytałam zdumiona myjąc patelnie. Jego oczy skanowały moją postać od góry do dołu.
- Ślicznie wyglądasz.- skomplementował.
- Amm... dziękuję?- zapytałam onieśmielona. Chwila... czy ja się przed nim zawstydziłam?- ty też wyglądasz niczego sobie- zażartowałam. Oczywiście wyglądał idealnie. Nawet w tych potarganych włosach, dresach i tak wyglądał zniewalająco.
- Jak się jeździło moim autem?- spytał wkładając do ust porcję jajecznicy.
- Świetnie- zaśmiałam się. Zjedliśmy nasze śniadanie i Lou zaczął dzwonić do naszych znajomych zapraszając ich na domówkę. Gdy skończył to robić pozmywał naczynia, a ja odkurzyłam parter. Chłopak pojechał po zakupy, więc zajęłam się praniem, które musiałam wywiesić na balkon. Nagle zadzwonił mój telefon. Wyciągnęłam go z tylnej kieszeni szortów i odbierając połączenie przyłożyłam urządzenie do ucha.
- Tak?
- Just jak się czujesz?- usłyszałam po drugiej stronie.
- Dużo lepiej niż wczoraj, dzięki.- na chwilę zmilkliśmy- mam nadzieję, że nie wywaliłeś Cody'iego.
- Nie, ma zakaz wchodzenia do burdelów- zaśmiał się.
- Bardzo dobrze- oznajmiłam nie przestając wieszać prania.- słuchaj... robimy dzisiaj z Lou imprezę. Masz ochotę wpaść?- spytałam niepewnie.
- Nie, dzięki. Mam inne plany- oznajmił.
- Na pewno?
- Na pewno. Przypominam ci tylko o castingu, jeżeli się na niego wybierasz i o sesji.
- Tak, pamiętam. Do jutra.
- Cześć- rozłączył się. Zadzwoniłam do rodziców, bo dawno z nimi nie rozmawiałam. Dowiedziałam się, że wszystko u nich w porządku i są na rodzinnych wakacjach w Paryżu. Znaczy nie do końca rodzinnych, bo nie było tam mnie, ale to taki szczegół. Wszyscy są zdrowi. Patrycja i Maciek mają się dobrze, choć z Maćkiem rozmawiam częściej niż z rodzicami. Kamil znalazł sobie jakąś dziewczynę i jest w niej po uszy zakochany. Kupili sobie psa, o którego ich męczyłam 10 lat, a teraz gdy się wyprowadziłam oni zdecydowali się na jego kupno. Po rozmowie z moimi prze szczęśliwymi rodzicami poszłam trochę do ogródka, aby powyrywać chwasty i różne takie. Orientowałam się trochę w tych całych zielskach, bo często pomagałam moim dziadkom na działce. Minęła godzina odkąd Lou pojechał po zakupy. Pewnie były korki, albo spotkał kogoś znajomego po drodze. Wyciągnęłam konewkę z garażu i napełniłam ją wodą. Zaczęłam podlewać kwiatki.
- Dzień dobry!- usłyszałam po drugiej stornie. Podniosłam głowę do góry i ujrzałam ładną brunetkę mniej więcej w moim wieku. Stała za ogrodzeniem na swojej działce.
- Dzień dobry- podeszłam do płotu- jestem Just- wyciągnęłam do niej rękę. Dziewczyna szeroko się uśmiechnęła.
- Jestem Maddie- uścisnęła moją dłoń- miło cię poznać sąsiadko.
- Mnie również. Od dawna tu mieszkasz?- spytałam odstawiając konewkę na trawę.
- Od roku- wyjaśniła. Usłyszałam śmiech dziecka, albo mi się już zdawało. Może wariowałam? Przybiegł do dziewczyny mały chłopczyk o brązowych lekko długich włosach i czekoladowych oczach. Był po prostu przeuroczy. 
- To twój syn?- głos mi zadrżał. Zdaje się, że Maddie tego w ogóle nie zauważyła.
- Tak- wzięła go na ręce- mój mały Kevin- ucałowała go w policzek. Chłopczyk się uśmiechnął, a na jego policzkach ukazały się dwa małe dołeczki. Mimowolnie pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Szybko ją wytarłam wierzchem dłoni.
- Jest śliczny- podałam mu swoją dłoń. Szybko ją chwycił i przytulił do swojej twarzy. Myślałam, że się rozpadnę na kawałeczki. Pomyślałby kto, że za siedem miesięcy też miałabym podobnego dzieciaczka, tylko troszkę mniejszego.- na pewno będzie miał dużo dziewczyn.- zaśmiałam się.
- Przywitaj się z Just- poprosiła go mama.
- Cześć Just- powiedział słodkim głosikiem. Wtedy coś we mnie pękło.
- Mogę go potrzymać?- spytałam niepewnie. Brunetka od razu się zgodziła i podała mi chłopczyka. Przytuliłam go do siebie.- słodki jesteś wiesz?- spytałam bawiąc się jego rączką.
- Pogramy w piłkę?- zapytał. Spojrzałam na jego mamę. Ta tylko skinęła głową. Cały czas była uśmiechnięta. Zazdrościłam jej tego. Dziecka, ciągłego uśmiechu. Miała wszystko czego ja bym chciała.
- Masz jakąś piłkę?- postawiłam go na swój ogródek.
- Mamusiu przyniesiesz mi piłkę?
- Jasne skarbie- powiedziała i zniknęła gdzieś za domem. Ukucnęłam przy chłopcu.
- Ile masz latek?- spytałam.
- Trzy i pół- odpowiedział pokazując trzy paluszki.
- Hej kochanie- usłyszałam zza pleców. Odwróciłam się i wstałam. Chłopak dał mi całusa w usta.- nie wiedziałem, że byłaś w ciąży- zesztywniałam. Czy on się dowiedział? Jak? Skąd?- piona Kevin- podszedł do chłopczyka i przybił z nim piątkę. Ten uśmiechnął się.
- Louis...
- Skąd go wzięłaś?- spytał podnosząc go na ręce. Wyglądał tak cudownie trzymając go w ramionach. Od razu mogłabym powiedzieć, że będzie dobrym tatą.
- Poznałam naszą sąsiadkę Maddie- wskazałam na domek za mną- i Kevin chciał zagrać ze mną w piłkę- wyjaśniłam.
- Nawet nie próbuj jej podrywać. Jest moja- powiedział poważnie do niego po czym się zaśmiał. Chłopczyk schował twarz w dłoniach i zaczął chichotać.
- Ja mam żonę- oznajmił. Tommo spojrzał na niego ze zdumieniem.
- Szybki jesteś młody.
- No proszę, bierz z niego przykład- wypaliłam. Szybko pożałowałam swoich słów- gdzie ta Maddie?- pytałam, byle tylko zapomnieć o wypowiedzianych przeze mnie słowach.- oh jest- dziewczyna podeszła i wręczyła synkowi zabawkę.
- Cześć Tommo- przywitała się.
- Cześć Maddie- odpowiedział i odstawił dziecko na ziemię. Pograliśmy z pół godzinki z Kevinem, po czym oznajmiliśmy o dzisiejszej imprezie i zaprosiliśmy sąsiadów do siebie, ale ci podziękowali, informując, że mają inne plany na dzisiaj.

                                                                                  ***

- Wchodźcie- oznajmił Lou otwierając drzwi gościom. Pierwsi przyjechali Niall i Harry. Przywitałam
ich z uśmiechem, pożartowaliśmy sobie z Nialler'em i zaraz pojawili się kolejni goście- Zayn i Daria od razu rzuciłam się dziewczynie na szyję. Chciała ze mną pogadać, ale powiedziałam jej, że później pójdziemy na górę i spokojnie sobie porozmawiamy. Gdy w drzwiach pojawił się Liam nie mogłam ukryć swojego szczęścia. Przytuliłam go mocno do siebie. Tęskniłam za nim. Potrzebowałam przyjaciół, z którymi mogłabym porozmawiać o zwykłych problemach. Wszyscy byli zdziwieni na moją reakcję spowodowaną widokiem przyjaciela, ale miałam to wtedy gdzieś. Każdy chwalił nasz mały domek. Faceci wypili trzy kolejki czystej, a my powoli sączyłyśmy nasze drinki.
- Trochę mnie przeraża ich tempo- skomentowałam.
- Jak tak dalej pójdzie to za dziesięć minut wypiją całą butelkę- pokręciła głową Daria.
- Miejmy nadzieję, że się nie będą tłukli- oznajmiła Nina. Spojrzałyśmy na nią pytająco.- ostatnio Nathan pobił się z Conor'em- wyjaśniła. Zrobiłam wielkie oczy. Nigdy bym nie pomyślała, że Conor byłby wstanie wdać się w bójkę. Zawsze uważałam go za zwariowanego, ale rozważnego. Po skończeniu drinka poszłam na górę. Weszłam do sypialni i rzuciłam się na łóżko wtulając poduszkę do piersi. Po chwili usłyszałam pukanie.
- Proszę!- oznajmiłam. Moim oczom ukazał się Liam. Ucieszyłam się na jego widok.- siadaj- poklepałam miejsce obok siebie, a chłopak z uśmiechem zajął swoje miejsce. Usadowiłam się obok niego.
- Gdzie masz Sophie?- zapytałam z sarkazmem.
- My... zerwaliśmy- westchnął.
- Jak to?- dopytywałam. W głębi duszy skakałam z radości, że ta zołza nie niszczy już mojego przyjaciela, ale z drugiej nie lubiłam patrzeć na jego cierpienie.
- Normalnie. Przepraszam cię Just, ale nie chcę o tym teraz rozmawiać- skinęłam głową i przytuliłam go do siebie.- teraz powiesz mi co tak naprawdę się stało?- spytał odsuwając się ode mnie.
- Ale o czym...
- Dobrze wiesz o czym mówię- przerwał mi.- to nie było przez okres. Jestem twoim przyjacielem. Możesz mi zaufać- chwycił moją dłoń, co dodało mi otuchy. Westchnęłam i kiedy już otworzyłam usta, żeby powiedzieć mu prawdę ktoś wparował do środka.
- Dobrze, że was znalazłam.- oznajmiła Daria siadając na podłodze naprzeciwko nas.- skoro jest już tu nasza święta trójca to może nam wyjaśnisz czemu byłaś w szpitalu?- rzuciła prosto z mostu.
- Bo... to jest dla mnie trudne i... sama nie wiem, jak to...- pozbierałam myśli, a przyjaciele cierpliwie czekali na moją odpowiedź.- byłam w ciąży.- wyrzuciłam z siebie.
- Co?!- krzyknęli zdumieni w tym samym czasie wstając na równe nogi.
- Jak to?- spytał z niedowierzaniem Liam.
- Mam ci wytłumaczyć, w jaki sposób dochodzi do zapłodnienia?- zapytałam ironicznie. Chłopak przełknął głośno ślinę.
- Wiedziałaś o tym?- Daria patrzyła na mnie z wielkimi oczyma.
- Nie- spuściłam głowę.
- Czy ty... nadal...- pytał niepewnie na co pokręciłam przecząco głową.
- Matko Boska, Justyna- podeszła do mnie blondyneczka i przytuliła mnie mocno do siebie. Po chwili do uścisku dołączył Payne. Poczułam ulgę. Nie musiałam tego dusić w sobie. Co prawda dopiero od wczoraj to ukrywałam, ale i tak mi było bardzo ciężko.
- Kocham was- powiedziałam łamiącym głosem.
- Kochamy cię- odpowiedział Liam.

                                                                                     ***
Byłam pijana. Przestałam pić drinki i wlewałam w swój organizm czystą. Śmiałam się ze
wszystkiego. Mogę powiedzieć, że w pewnym sensie alkohol odganiał ode mnie wszystkie myśli. Rzecz jasna wiedziałam, że były rzeczy, o których nie powinnam nikomu wspominać. Dlatego też nie byłam za bardzo wstawiona. Usiadłam Lou na kolana i mocno się do niego przytuliłam. Ten się zaśmiał, ale równie mocno objął mnie ramionami.
- Justyna- zaczął- czy ty wtedy mówiłaś poważnie? No wiesz o tym ślubie?- pytał. Spojrzałam na niego pytająco. Próbowałam sobie przypomnieć o co mu chodzi, kiedy nagle mnie olśniło.
- Nie, no co ty- oparłam swój policzek na jego piersi.
- Jeżeli chcesz, abyśmy się pobrali to powiedz.- wydało mi się to śmieszne.
- Mam się tobie oświadczyć?- pytałam z niedowierzaniem.
- Nie- zaśmiał się.- po prostu daj mi do zrozumienia, że tego chcesz- ucałował moje czoło.
- Nawet jeżeli teraz bym to zrobiła?
- Jeśli chcesz- zrobił poważną minę, na co ja wybuchnęłam śmiechem.
- Nie, jestem pijana- wstałam z niego i poszłam na taras. Zobaczyłam jakąś postać siedzącą na ławce. Usiadłam obok niego.- cześć- powiedziałam opierając się o oparcie.
- Hej- zaśmiał się dźwięcznie.- widzę, że jesteś upita- stwierdził ilustrując moją postać od góry do dołu.
- Nie jestem- westchnęłam. Przyciągnęłam kolana pod brodę i owinęłam je rękoma.
- Ładnie wyglądasz- skomentował.
- Przestań już- oparłam głowę o kolano tak, że mogłam patrzeć mu w oczy.
- Ja nic nie robię- bronił się.
- Czemu przyjechałeś wczoraj do szpitala?- chciałam się dowiedzieć prawdy. Dobrze wiedziałam, że jego poprzednia wymówka to blef.
- Louis mnie o to...
- Nie ściemniaj- przerwałam mu. Chłopak spuścił głowę.
- Dobra, chodzi o to, że nadal coś do ciebie czuję. Tamten pocałunek.- zrobił krótką pauzę- on nie był i nie jest dla mnie tak obojętny jak dla ciebie. Wiem, że zachowuję się jak frajer, bo podkochuję się w dziewczynie swojego najlepszego przyjaciela, ale nie mogę tego powstrzymać. Za każdym razem gdy cię widzę, chcę cię pocałować, przytulić i powiedzieć, jak pięknie dziś wyglądasz. Jak bardzo cię pragnę. Jak bardzo chcę usłyszeć twój piękny śmiech albo jak bardzo jestem zazdrosny o to, w jaki sposób patrzysz na Lou. Bo dobrze wiem, że nigdy tak na mnie nie spojrzysz. To wszystko mnie niszczy. Próbuję z innymi dziewczynami, ale żadna nie jest taka jak ty. Wszystkie widzą we mnie gwiazdorka z One Direction. Jak dowiedziałem się, że wylądowałaś w szpitalu... przeraziłem się. Od razu wsiadłem w samochód i do ciebie przyjechałem. Jedyne czego żałuję to... to, że to nie ja byłem pierwszy, że nie poszedłem pierwszy do twojej garderoby, żeby z tobą po prostu pogadać. Że nie starałem się na początku. Żałuję, że nie będę tak szczęśliwy, jak Tommo jest z tobą.- cały ten czas ani razu nie spojrzał na mnie. Jego długa wypowiedź... nigdy nie pomyślałabym, że to... najzwyczajniej w świecie mnie zamurowało.
- Nie wiem co mam powiedzieć- w końcu z siebie wydusiłam. Nadal każde jego słowo odbijało się echem w mojej głowie. Chłopak kiwnął smutno głowa spoglądając w dół.
- Rozumiem. Chciałem tylko, żebyś wiedziała- przełknął głośno ślinę.
- Harry ja...
- Nic nie mów- wstał i odszedł zostawiając mnie samą ze swoimi myślami. Po on mi to powiedział? Myślał, że co? Rzucę mu się na szyję i zostawię chłopaka, którego kocham, bo bożyszcz nastolatek wyznał mi właśnie swoje rzekome uczucia? Na pewno kłamał. Przecież nie może być takim dupkiem i odbić swojemu przyjacielowi dziewczynę. To chore! Wstałam z ławki i wróciłam do domu. Musiałam wyglądać, jak zombie bo większość znajomych dziwnie się na mnie patrzyło. Wszyscy posiedzieli jeszcze godzinę i zaczęli się żegnać. Daria z Zayn'em i Liam'em zostali, aby pomóc mi posprzątać. Co prawda czarnuszek był już tak pijany, że potłukł mi dwa kieliszki, ale liczą się chęci. Kazałam mu usiąść i niczego nie dotykać, więc ten zaczął się ze mną droczyć i skończyło się na tym, że ja z Malik'iem się wyzywaliśmy, a blondyneczka z przyjacielem posprzątali mi dom.
- Dzięki- powiedziałam pięknie, gdy ci zaczęli zakładać swoje buty w korytarzu. Zen nie był w stanie sam ich ubrać, więc jego "żona" mu pomogła. Umówiłam się z Darią na jutrzejszy dzień. Miałyśmy poszukać dla niej sukni ślubnej, bo wesele ma za miesiąc. Zaczęłam szukać Louis'a. Nigdzie nie mogłam go znaleźć. Chwyciłam za telefon i zaczęłam do niego wydzwaniać, ale nie odbierał. Bałam się o niego. Przed oczami miałam najczarniejsze scenariusze. Dzwoniłam do wszystkich naszych znajomych, którzy u nas byli. Nikt nie go widział. Tylko Stan nie odbierał. Pewnie są gdzieś razem. Zadzwoniłam więc do ostatniej osoby, z którą wtedy chciałam rozmawiać.
- Just?- wydawał się spięty moim telefonem.
- Jest z tobą Lou?- spytałam zmartwiona.
- Tak, poszliśmy na piwo- szybko wyjaśnił. Usłyszałam warkot silników samochodowych.
- A gdzie dokładnie jesteście?- dopytywałam.
- Na mieście w pubie- tłumaczył.
- W tamtym gdzie zawsze?
- Słucham?- spytał zdezorientowany. Chyba nie wiedział, że Tommo w razie czego mówił mi, w którym pubie go szukać.
- No w tym koło...
- Nie jesteśmy w innym- przerwał mi. Usłyszałam dźwięk strzelającego pistoletu.
- Co to było?!- krzyknęłam przerażona.- Harry!
- To nic takiego- krzyczał do telefonu próbując przekrzyczeć tłum ludzi.
- Gdzie jesteście?! Gdzie do cholery jesteście?!- nie odpowiadał- Harry!- krzyknęłam zdesperowana.
- Great Marlborough Street- westchnął. Szybko się rozłączyłam. Schowałam telefon do torebki. Wzięłam z szafki kluczyki od auta i od domu. Zamknęłam drzwi i ogrodzenie na wszystkie spusty i wsiadłam do samochodu. Nie rozważałam nad konsekwencjami, które na mnie czekały za jazdę pod wpływem alkoholu. Chciałam tylko, aby Louis wrócił ze mną do domu, położył się obok mnie na naszym łóżku i przyciągnął do swojego torsu całując czubek mojej głowy. W ciągu 10 minut dojechałam na miejsce. Zaparkowałam pod czyimś domem. Przez całą drogę biegłam ile miałam sił w nogach. Nie trudno było znaleźć miejsce, w którym rzekomo mieli być Lou i Hazza. Zwolniłam.Przede mną stało długie widowisko. Wszyscy stali wzdłuż chodnika i krzyczeli różne rzeczy. Byli pijani. Zakładali się, o to kto wygra wyścig. Wyścig? Nie, to nie możliwe. Ponownie zaczęłam swój bieg. Po drodze słyszałam różne wyzwiska rzucane w moją stronę, ale miałam to gdzieś. Chciałam tylko się przekonać, że to co podpowiada mi moja podświadomość to kłamstwo. Stanęłam tuż obok mety. Rozglądałam się dookoła. Jest. Zobaczyłam dwa pędzące przynajmniej 200km/h auta. Jedno było czarne, a drugie czerwone. To pierwsze już gdzieś widziałam. Serce zaczęło mi bić mocniej, a w uszach był szum. Miałam
wrażenie, że zaraz, któreś auto się roztrzaska. Zaczęłam głęboko oddychać w celu uspokojenia się. W głowie zaczęło mi się kręcić. Przeczesałam dłonią włosy i w mgnieniu oka samochody przekroczyły metę. Zatrzymali się jakieś 100 metrów dalej. Wysiadło z nich dwóch mężczyzn. Serce nie chciało mi się uspokoić. Obaj podeszli to skąpo ubranej dziewczyny. Ta uśmiechnęła się do jednego zalotnie, ale on nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi.
- Dzisiejszy wyścig wygrywa- głos dobiegający z głośników zrobił minutową pauzę.- już po raz dwunasty z rzędu Louis Tomlinson!- ogłosił.
- Co?!- krzyknęłam.
__________________________________
Jeżeli to przeczytałaś, proszę skomentuj.
Jeżeli mnie szanujesz i czas, który poświęcam na napisanie
rozdziału, proszę skomentuj.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ

1 komentarz: